Staram się dbać o uzębienie. W końcu trochę głupio mając 40 lat świecić dziurami po wyrwanych zębach lub straszyć pożółkłymi kłami potencjalne kandydatki na żonę. W swoim życiu wypróbowałem wiele różnych past. Jedne były świetne w eliminowaniu nieprzyjemnego zapachu z ust, inne, jak Colgate Max White One uzupełniały tę funkcję o element wybielający. Umówmy się, nic nie ujmuje płci przeciwnej, jak piękny, biały uśmiech. Wystarczy, że facet błyśnie zadbanym garniturem kłów z opalonej paszczy, a kandydatki do małżeństwa ustawiają się w kolejce.
Może trochę przesadzam, ale wartość ładnego uśmiechu jest nie do przecenienia. Dlatego staram się wybierać do dentysty przynajmniej raz na pół roku, aby sprawdzić czy niezdrowy styl życia, kawa i jedzenie byle czego, nie narobiły zbyt wielkich szkód. Czasami są to dość trudne chwile, gdy okazuje się, że trzeba ząb wziąć na kanał. Samo borowanie mi nie przeszkadza. Jestem nawet w stanie znieść widok igły i dyskomfort związany z zastrzykiem znieczulającym. Nienawidzę natomiast tego potwornego, świdrującego dźwięku rozpędzonego do nadludzkich prędkości wiertła. Wwiercające się w czaszkę wycie doprowadza mnie na skraj rozpaczy. Walczę z tym dzielnie, zabierając na zabieg odtwarzacz muzyki i słuchając ciężkich metalowych brzmień.
Jak dotąd udało mi się uniknąć radości związanych z wyrywaniem zębów. Z opowieści znajomych wynika, że jest to rzeczy, której nie polecają nikomu. Obcęgi kruszące, ciągnące i tnąc kość znajdującą się w twarzoczaszce przerażają mnie bardziej niż stado wściekłych terrorystów. Dlatego szczotka do zębów i dobra pasta są moimi przyjaciółmi. I wam też dobrze radzę się z nimi zaprzyjaźnić.